Ludzie najbardziej pamiętają wszystko to, czego doświadczyli
po raz pierwszy w życiu, np. „pierwszą miłość”. Dla różnego rodzaju
kolekcjonerów takim wydarzeniem będzie na pewno zakupienie jakiegoś pierwszego
przedmiotu, który kolekcjonują. Dla fanów muzyki będzie to na pewno zakupienie
pierwszej wartościowej - ich zdaniem – płyty. W moim wypadku jest to na pewno
zakupienie mojej pierwszej „zachodniej” płyty winylowej.
Czemu napisałem „zachodniej” w cudzysłowie? Bo tak naprawdę
nie była to płyta zachodnia, a więc nie pochodziła z któregoś z tych pięknych -
dla ludzi ze Wschodniej Europy – krajów Europy Zachodniej jakimi były np.
Wielka Brytania, RFN, Francja Włochy itp., ale jugosłowiańska. A jak wiadomo,
Jugosławia nie była państwem „zachodnim”, czyli kapitalistycznym, a
socjalistycznym, choć nieco innym niż pozostałe kraje bloku komunistycznego.
Dzisiaj może się to wydawać niepojęte, ale wówczas to
właśnie w Jugosławii poziom życia był znacznie wyższy niż w większości krajów
socjalistycznych, w tym w Polsce. Był to także komunistyczny kraj, ale z dużą
dawką gospodarki rynkowej, dzięki czemu można tam było produkować i wydawać
najnowsze płyty z muzyką rockową.
Żeby nie zanudzać od razu powiem, że tą moją pierwszą
„zachodnią” płytą winylową jaką kupiłem był album „Animals” brytyjskiego
zespołu Pink Floyd. W chwili wydania tego albumu grupa ta była już gwiazdą
światowego formatu, sprzedawała miliony płyt, a każde jej nowe dzieło, jeszcze przed
wydaniem, cieszyło się wielkim zainteresowaniem. Z drugiej strony, w czasie gdy
nagrywano ten album grupa znajdowała się już początkowej fazie rozpadu. Powodem
tego stanu rzeczy były kwestie artystyczne (wypalenie muzyków), personalne
(narastający konflikt pomiędzy basistą i liderem Rogerem Watersem a resztą
zespołu) i finansowe (narastający deficyt finansów zespołu).
Album „Animals” zespołu Pink Floyd jest jedną z najczęściej wznawianych płyt w historii muzyki popularnej. Do chwili
obecnej ukazało się około 243 jej wersji na różnych nośnikach. Wśród
klasycznych płyt tej grupy z lat 70. XX w. jest to jednak najmniej popularne a
przez to wznawiane jej dzieło. Ukazał się w 1977 r. w wielu krajach jednocześnie
lub w zbliżonym terminie. W Wielkiej Brytanii na płycie winylowej pierwotnie
wydała go wytwórnia Harvest, w Stanach Zjednoczonych wytwórnia Columbia, w
Japonii wytwórnia CBS/Sony.
W tym samym 1977 r. na winylu wydano go także w
następujących krajach: Kanadzie, Niemczech Zachodnich, Francji, Włoszech,
Holandii, Belgii, Hiszpanii, Szwecji, Australii, Nowej Zelandii, Irlandii,
Izraelu, Portugalii, Grecji, Turcji, Republice Południowej Afryki, Meksyku,
Filipinach, Kolumbii, Peru, Rodezji, Argentynie, Indiach, Brazylii, Kostaryce,
Chile, Wenezueli, Singapurze i Urugwaju.
Płyta ta ukazała się w prawie wszystkich cywilizowanych
wówczas krajach świata poza blokiem państw komunistycznych w Europie. Z tego
powodu nie wydano jej się też w Polsce okresu PRL. Dopiero w 1978 r. album ten
wypuściła na winylu wytwórnia "Jugoton" w nieistniejącym już państwie -
Jugosławii. Do końca istnienia bloku wschodniego było to jedyne winylowe
wydanie tej płyty w kraju socjalistycznym.
W Polsce album ten ukazał się tylko na kasecie
magnetofonowej (compact cassette) w 1994 r. sygnowany przez wytwórnię EMI. Było
to jedyne oficjalne a zarazem legalne wydanie tej płyty w naszym kraju. Pozostałe
kilka polskich jej wydań z lat 90. XX w. na kasetach magnetofonowych miało
charakter piracki.
Po raz pierwszy usłyszałem o tej płycie i zespole Pink Floyd
gdy miałem 14 lat i nie miałem zielonego pojęcia o muzyce rockowej. W pewien
jesienny dzień 1978 r., a dokładnie pod wieczór, opowiedział mi niej mój nieco
młodszy kuzyn Franciszek K. Działo się to przy wylocie polnej drogi prowadzącej
do jego rodzinnego domu w Bziu Górnym (dzielnica Jastrzębia-Zdroju). Oczywiście
nic nie wiedziałem o jakichś Pink Floyd, a tym bardziej ich nie słyszałem. Tę
nazwę zresztą równie szybko co usłyszałem, to zapomniałem. Z kolei jemu opowiedział
o tej płycie jego starszy brat Ryszard K. uczęszczający do technikum
budowlanego w Bielsku-Białej.
Nie wiedzieć czemu, tę jego opowieść pamiętam do dzisiaj, a
więc to, że jakiś dziwny angielski zespół ze „zgniłego” (w rozumieniu
dekadenckiego) Zachodu, nagrał płytę poświęconą w całości zwierzętom. Na tej
płycie, czy płytach, bo kuzyn nie był pewien, czy to nie przypadkiem kilka
płyt, były utwory poświęcone m.in. świniom i owcom. Gdy tego wszystkiego
słuchałem, to pomyślałem sobie, jak to dobrze, że żyjemy tu w Polsce, krainie
normalności, w której takie dziwactwa nie mogą mieć miejsca. Oczywiście nie
uświadamiałem sobie patologii systemu komunistycznego w jakim żyłem. Ale – jak
każdy – podskórnie czułem, że coś jest nie tak i ciągle dręczyło mnie pytanie:
czemu ludzie na tym rzekomo złym Zachodzie żyją lepiej od nas?
Oczywiście wspominanej płyty Pink Floyd w tym czasie nie
znałem ani jej nie słyszałem. Gdyby zresztą ktoś mi ją udostępnił to najpewniej
nie chciałbym jej poznać, bo nie interesowałem się muzyką. W tym czasie muzyka
jaką znałem ograniczała się do twórców w rodzaju Tercetu Egzotycznego itp.
szmiry. Nawet gdybym jakimś cudem zapragnął posłuchać tej płyty, to było to
niemożliwe, gdyż nikt mi znany jej nie miał.
Muzyką zainteresowałem się dopiero z początkiem 1980 r. i od razu
zostałem wręcz zmuszony do zapoznania się z twórczością grupy Pink Floyd, gdyż
akurat co wydany ich nowy album pod dziwacznym tytułem „The Wall” bił rekordy
sprzedaży, popularności i był na ustach wszystkich poważnych krytyków. Oczywiście
znałem już ten album z licznych prezentacji radiowych. Ale znacznie bardziej
pociągały mnie nagrania innych zespołów, a w szczególności zależało mi na
nabyciu albumu koncertowego „Live Killers” grupy Queen. Ten podwójny album
miałem już nagrany z jednej z audycji muzycznych Polskiego Radia, ale chciałem
mieć oryginalną winylową wersję tej płyty. I gdyby nie zbieg różnych
okoliczności, to właśnie byłaby moja pierwsza zachodnia płyta winylowa.
Gdy okazało się, że album zespołu Queen, a także wiele innych
płyt zachodnich, ma w posiadaniu jeden z naszych kolegów ze szkoły zawodowej w
Żorach do jakiej wszyscy chodziliśmy, to odtąd nie ustawałem w wysiłkach, aby
nabyć od niego tę płytę. Kolegą który miał tę płytę był Eugeniusz K., który
przyszedł do naszej szkoły jako wyrzutek z technikum w Rybniku. Jego trudności
w tamtejszej szkole najpewniej wynikały z rozwodu rodziców, ale ja nie byłem
wówczas tego w pełni świadomy.
W każdym razie latem 1980 r. jego całkiem jeszcze fajna ok.
38 letnia matka oraz niewiele starszy od niego ojczym zabrali go na wakacje do
ówczesnej Jugosławii. Nawiasem mówiąc gdy tę jego Mamę zobaczyłem niedługo
później, wydała mi się bardzo stara, bo tak widzą nieco starszych od siebie
nastolatki.
Wyjazd do Jugosławii był w PRL wielkim luksusem na który
niewielu Polaków mogło sobie pozwolić. Ale była to też szansa na wzbogacenie
się, bo zapobiegliwi rodacy wywozili do tego kraju różne deficytowe tam towary
np. elektronarzędzia, a przywozili do Polski takie jakich u nas nie było, w tym
zachodnie płyty winylowe. Tak naprawdę były to jugosłowiańskie płyty winylowe
wydawane tam przez lokalne firmy na licencji zachodnich koncernów, ale w Polsce
tamtego czasu mało ludzi umiało je rozróżnić. A na pewno nie byłem w stanie
tego zrobić ja - chłopak z głębokiej prowincji.
Pamiętam, że Gienek, bo taką ksywkę mu nadałem wraz z kilkoma innymi
kolegami, przywiózł z tej wyprawy wiele fajnych płyt zachodnich wykonawców,
głównie albumy Pink Floyd „The Wall”, „The Dark Side Of The Moon” i „Animals”,
ale także kilka innych, w tym Queen - „Queen Live Killers”. Pewnego dnia
przyniósł je wszystkie w reklamówce do szkoły aby się nimi pochwalić (co to był
za szpan). Gdy je oglądaliśmy, to dosłownie zaniemówiliśmy z wrażenia.
W związku z tym, że od początku 1980 r. zacząłem słuchać
bardziej rockowego repertuaru, szczególnie zainteresowałem się podwójną
koncertówką grupy Queen „Live Killers”. Od razu postanowiłem ją odkupić od
Gienka, ale on żądał za ten album szczególnie dużo pieniędzy – jak na moje
możliwości finansowe. W tym czasie przeciętna nowa płyta zachodnia kosztowała w
PRL pełną ówczesną miesięczną pensję średnio zarabiającego statystycznego
Polaka. Tyle właśnie żądał Gienek za ten album. Ale ja nie miałem tyle
pieniędzy, więc z nim negocjowałem, aby mi sprzedał ją taniej. Oczywiście
mówimy tutaj o statystycznym średnim zarobku obliczanym przez GUS, czyli kwocie
jaką i obecnie mało kto zarabia. Porównując wartość tych pieniędzy wówczas i
obecnie, to można powiedzieć, że byłoby to tak, jakby za tę płytę zażądać
obecnie ok. 3 tys. zł. I wówczas i obecnie była to stosunkowo duża suma pieniędzy.
W końcu, po pewnym czasie Gienek nieco „zmiękł” i
powiedział, że sprzeda mi taniej tę płytę. Oczywiście i tak żądał za nią około
2 tys. ówczesnych złotych, ale byłem zdecydowany już za nią tyle zapłacić,
zwłaszcza, że coraz bardziej postępująca inflacja dawała się wszystkim we
znaki. Umówiliśmy się tak, że przyjadę do niego do domu do Rybnika po tę płytę
w ustalonym terminie. Jak uzgodniliśmy tak zrobiłem. Pewnego jesiennego dnia
1980 r. poszedłem na stację kolejową w rodzinnym Bziu Górnym i wsiadłem do
pociągu w celu dotarcia do Rybnika, gdzie mieszkał Gienek. W tamtym czasie kolej osoba na tej trasie jeszcze działa, ale podróż wymagała dwóch przesiadek, więc
była to dla mnie dość stresująca, bo nigdy nie lubiłem dalszych wyjazdów.
Gdy w końcu dotarłem do niego w Rybniku, to okazało
się, że jego rodzice akurat remontowali mieszkanie w bloku w którym mieszkał. Pamiętam, że wszędzie na podłodze leżały jakieś fragmenty tapet i druciki, co
mnie bardzo dziwiło, gdyż moi rodzice nigdy nie tapetowali pokoi w naszym domu.
Gienek już od drzwi był jakiś dziwny i wkrótce okazało się czemu. Gdy
poprosiłem go o płytę po jaką przyjechałem, czyli koncertowy album grupy Queen,
to Gienek oznajmił mi, że już go nie ma bo go niedawno sprzedał go za cenę jaka
mu najbardziej odpowiadała.
Gdy usłyszałem tę wiadomość, to dosłownie nogi się pode mną
ugięły. Wówczas Gienek wyszedł do drugiego pokoju i po chwili wrócił trzymając
pod pachą jakąś płytę. Miała ona nietypową okładkę przedstawiającą wielki
budynek z czterema kominami pomiędzy którymi zawieszona była świnia. W środku
tego rozkładanego albumu były dziwne czarno-białe zdjęcia pokazujące różne zdewastowane pomieszczenia, a na jednej ze ścian był wydrapany napis
„Animals”. Równie nietypowo prezentował się spis treści tej płyty. Na
pierwszej stronie były tylko dwa nagrania, w tym jedno bardzo krótkie, na
drugiej stronie były trzy nagrania. Wszystkie z nich miały dziwne tytuły (choć
to nie miało znaczenia, bo i tak nie umiałem ich wówczas w pełni przeczytać).
Aby mnie zachęcić do zakupu tej płyty Gienek przyniósł swój
nie najlepszy gramofon (z tego co pamiętam był to gramofon „Artur”) położył
płytę na jego talerzu i puścił. Muzyka grała i była jak dla mnie nieco odpychająca. Z powodu stresu nie mogłem się
na niej skupić a zarazem zdecydować się na zakup tej płyty. Aby mnie zachęcić Gienek obniżył mi
trochę jej cenę. Ja czułem się bardzo rozczarowany i oszukany, ale nie
chciałem wracać do domu z pustymi rękami. W końcu po namyśle kupiłem ją od
niego za 1700 ówczesnych złotych. W tym czasie było to bardzo dużo
pieniędzy. Ja w drugiej klasie szkoły zawodowej już pracowałem i dostawałem
jako młodociany pensję w wysokości 480 zł miesięcznie (a przecież musiałem z
tego kupić sobie bilety na przejazdy i mieć jakieś kieszonkowe na drobne
wydatki). Po dobiciu targu pożegnałem się Gienkiem i pojechałem do domu. Tak
jak poprzednio odbyłem długą podróż składem kolejowym ciągnionym przez stary parowóz, oczywiście z dwoma przesiadkami.
Gdy jechałem do domu to trzymałem zakupiony album Pink Floyd
kurczowo pod pachą, jak cenną zdobycz, ale jednocześnie zastanawiałem się czy
dobrze zrobiłem, że go kupiłem. Wynikało to z tego, że w chwili zakupu ten album kompletnie mi się nie podobał. Gdy wreszcie pod wieczór dotarłem do domu,
to od razu udałem się do pokoju rodziców na dole domu, gdzie znajdował się nasz
rodzinny sprzęt hi-fi, aby ją dokładnie przesłuchać. Dopiero podczas tego
przesłuchania zauważyłem, że jako autor prawie wszystkich utworów podpisany
jest wyłącznie jest Roger Waters. Jedynym wyjątkiem była kompozycja „Dogs”
sygnowana przez Watersa i Gilmoura. Wydało mi się to nienaturalne, bo wcześniej
przypuszczałem, że skoro jakiś zespół wydaje płytę, to utwory na niej powinien
sygnować nazwiskami wszystkich swoich członków.
Gdy wówczas słuchałem tej płyty to zastanawiałem się nad
tym, o co w niej chodzi, bo te szczekanie psów, chrumkanie świń i beczenie
owiec wydawały mi się co najmniej dziwne. Muzyka była dość surowa, inna niż to
co dotąd prezentował Pink Floyd, a także bardziej skomplikowana niż grany do
znudzenia wszędzie album „The Wall”. I choć w głębi duszy płyta ta wówczas mi
się nie podobała, to musiałem robić dobrą minę do złej gry i udawać przed
Rodzicami, że właśnie kupiłem sobie coś wspaniałego. Oczywiście okłamałem ich,
że zapłaciłem za nią tylko 1200 zł, co ich i tak bardzo zszokowało, bo była to bardzo
duża suma pieniędzy. Rodzice powiedzieli wówczas, że jak chcę sobie posłuchać
wycia psów, czy chrumkania świń, to mam wyjść na nasze podwórko czy do naszego
chlewa i będę miał te same odgłosy. Byłem załamany.
W związku z tym, że przez długi czas miałem tylko tę jedną
zachodnią płytę, to często jej słuchałem, ale wcześniej przegrałem ją na taśmę magnetofonową, aby oszczędzać oryginalnego winyla. Im dłużej jej słuchałem, tym bardziej mi się
ona zaczęła podobać. Mało tego, po pewnym czasie polubili ją także moi Rodzice, bo
puszczałem ją dość głośno na okrągło. Często też podczas prac przy obejściu naszym domu wystawiałem jedną z kolumn głośnikowych do okna i czy ktoś chciał, czy
nie, to musiał słuchać odtwarzanej przez mnie muzyki Pink Floyd. Oczywiście puszczałem też inne
nagrania. W takich okolicznościach album ten stał się jedną z moich najbardziej
ulubionych płyt w ogóle.
Niestety dalsze losy tej płyty były równie dramatyczne jak
historia związana z jej nabyciem. Pewnego razu w 1982 r. mój Ojciec pochwalił
się swojej pracy (na kopalni „Manifest Lipcowy”, potem „Zofiówka” w
Jastrzębiu-Zdroju), że ma w domu płytę zespołu Pink Floyd. Przełożony Ojca inż.
R (doskonale pamiętam jego nazwisko) poprosił go, aby pożyczył mu tę moją płytę
"Animals". Mój Ojciec był człowiekiem życzliwym więc wziął ją bez
pytania mnie o zgodę i dał do przesłuchania wspomnianemu Panu. Ten z kolei w
zamian za to udostępnił nam trzy płyty węgierskiego zespołu Omega. Gdy po pewnym
czasie oddał nam moją płytę Pink Floyd, to okazało się, że była ona uszkodzona.
Jego małe dziecko zepsuło igłę w jego gramofonie, a ona uszkodziła mi połowę
pierwszej strony płyty
Odtąd ta zadrapana część płyty niemiłosiernie trzeszczała.
Praktycznie nie dało się jej słuchać. Byłem tak przybity tym faktem, że choć
wciąż ją miałem, to od tego czasu coraz mniej ją przesłuchiwałem, a potem przez wiele lat jej nie słuchałem. Z biegiem
czasu zapomniałem nawet co ostatecznie z nią zrobiłem. Przypuszczalnie znajduje
się ona w kolekcji płytowej mojego brata.
Jako nastolatek byłem bardzo zły na Ojca, że pożyczył tę
płytę bez mojej zgody obcej osobie. Oczywiście sam inż. R. nie chciał odkupić
tej płyty ani też nigdy nie zadość uczynił nam za jej porysowanie. W tamtym czasie musiałby bowiem wydać na nowy egzemplarz (nawet jugosłowiański) miesięczną
pensję, a tego nie zamierzał zrobić. Z pewnością było to postępowanie dalekie
od chrześcijańskiej, czy też zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Ta historia się
tutaj nie kończy, ale ja nie będę o tym więcej pisał, bo sprawa jest dla mnie
ciągle bolesna i osobista.
W latach 80. zaledwie kilka razy prezentowano ten album w
audycjach muzycznych Polskiego Radia. Ja jednak nigdy go nie nagrywałem, bo
planowałem ponownie go zakupić w oryginalnym fizycznym wydaniu i dobrym
stanie. Jednak czasowo, jako biedny student, nie mogłem zrealizować tego planu. Nabyłem ją dopiero na początku lat 90. ale od razu w wersji kompaktowej.
W ten sposób album „Animals” grupy Pink Floyd był jednym z
pierwszych jakie nabyłem w formacie CD Audio (tego rodzaju płyty zacząłem
zbierać od 1991 r.). Kupiłem go w 1992 r. w jednym z nieistniejących od dawna sklepów muzycznych w Gliwicach. Było to
wydanie brytyjskie wytwórni Harvest z 1986 r. Mam je do chwili obecnej. W tamtym czasie płyty CD w Polsce były ciągle wielką nowością. Z tego powodu były bardzo drogie i mało kto
mógł sobie pozwolić na ich zakup. Powodem tego stanu były szczególnie niskie płace będące pochodzą przekształcania gospodarki z centralnie planowanej w neoliberalną.
W 2016 r. kupiłem najnowsze wznowienie tego albumu na CD
wydane przez wytwórnię Pink Floyd Records. Nie było one już aż tak drogie, ale
też przestało być aż tak atrakcyjne, bo ludzie przestali kupować płyty na
nośnikach fizycznych. Ja jednak bardzo ucieszyłem się z tego wznowienia, bo
starannie odtworzono w nim oryginalną okładkę i brzmienie z pierwotnego winylowego
wydania.
W załączniku skany okładki albumu „Animals” grupy Pink Floyd
w wersji CD z wydania z 2016 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz