poniedziałek, 26 listopada 2018

Handel i muzyka z innego świata czyli moja pierwsza wizyta na bazarze w Katowicach

 Powyżej kolaż stworzony z okładek kaset
jakie w 1980 r. kupiłem na bazarze w Katowicach

W życiu najczęściej pamięta się to, co robiło się po raz pierwszy, pierwszą miłość, pierwsze rozczarowania itp. Podobnie jest także ze wspomnieniami muzycznymi. Najbardziej w pamięci wryły się najczęściej te, których doświadczyliśmy po raz pierwszy. Takim pierwszym i bardzo znaczącym doświadczeniem dla mnie była pierwsza w życiu wizyta na bazarze w Katowicach nazywanym powszechnie wówczas potocznie „czarnym rynkiem”. Oczywiście miało to miejsce w mrocznych czasach PRL, na które przypadła moja młodość.

Do wizyty tej doszło we wrześniu 1980 r. Kupiłem wówczas na tym bazarze trzy tzw. oryginalne kasety z następującymi płytami: Kiss - „Dynasty” (1979), Deep Purple – „In Rock” (1970) i Black Sabbath – „Heaven And Hell” (1980). Dlaczego „oryginalne” napisałem w cudzysłowie wyjaśnię nieco dalej. Do czasu tej pierwszej wyprawy na bazar w Katowicach w 1980 r. nie miałem pojęcia czym jest bazar, choć oczywiście wiedziałem czym jest typowy targ. Bywałem przecież na takich lokalnych targach wielokrotnie jako dziecko wraz z rodzicami i dziadkami.

Po raz pierwszy o „czarnym rynku” usłyszałem wczesnym latem 1980 r. od starszego kuzyna Bogdana K. z którym w tamtym czasie często jeździłem ze szkoły pociągiem. Podczas podróży dużo rozmawialiśmy o różnych sprawach interesujących młodych, w tym o muzyce. Wtedy okazało się, że Bogdan także lubi słuchać muzyki, stąd w celu zdobycia nowych atrakcyjnych nagrań pojechał kiedyś na „czarny rynek” w Katowicach, gdzie kupił odpowiadające mu kasety.

Pewnego razu idąc z pociągu do domu, a szliśmy w tym samym kierunku, zaprosił mnie do siebie do domu i pokazał mi swój magnetofon stereofoniczny oraz wspomniane kasety. Dokładnie rzecz biorąc były to kasety z albumami „No Mean City” grupy Nazareth i „Dynasty” zespołu Kiss. Miał także kilka innych kaset, w tym inną płytę Nazareth, ale teraz już nie jestem w stanie przypomnieć sobie co to byli za wykonawcy. Generalnie były to ówczesne nowości tzn. nagrania z ostatnich 3-4 lat. Kasety te miały ładne kolorowe okładki i dużo lepiej grały niż nagrania jakich samemu się dokonywało z Polskiego Radia. Z tych powodów także zapragnąłem kupić sobie takie kasety. Niestety do Katowic bałem się sam pojechać. Wówczas było to dla mnie wielkie, groźne i nieprzystępne miasto.

Okazja taka nadarzyła się dopiero we wrześniu 1980 r., a więc po wakacyjnych praktykach, gdy wróciłem do szkoły zawodowej w Żorach. Wówczas okazało się że do naszej klasy doszedł jeden nowy chłopak, Eugeniusz K. zwany przez nas Gienkiem. Był on tzw. spadochroniarzem z technikum w Rybniku. Innymi słowy został on wyrzucony z tamtejszego technikum za słabe wyniki w nauce i przeszedł do naszej zawodowej szkoły. Był starszy od nas wszystkich o rok, ale dobrze się z nim dogadywałem, bo nadawał na podobnych falach co ja – lekko ironicznych. Ponadto zbliżyły nas upodobania muzyczne, bo on także – podobnie do mnie - bardzo interesował się muzyką. Jednak w przeciwieństwie do mnie, młodego i początkującego fana, on był już starym muzycznym wyjadaczem.

Pewnego razu Gienek zapytał mnie, czy nie pojechałbym z nim i jego dawnymi kolegami na „czarny rynek” w Katowicach. Oczywiście się zgodziłem, bo wreszcie mogłem się doczepić do jakiejś grupki chłopaków z którymi czułbym się bardziej bezpiecznie podczas takiej wyprawy w nieznane. W ten sposób w jedną z wrześniowych sobót 1980 r. (ale mógł to też być inny dzień, np. piątek) wsiadłem do pociągu którym dojechałem do Rybnika, a następnie wraz z Gienkiem i jego dawnymi kolegami z Rybnika ruszyliśmy do Katowic. Już w pociągu okazało się, że tą grupą kierował jeden z chłopaków, taki lokalny przywódca, który był głównym inicjatorem wyjazdu. Wówczas też Gienek oznajmił mi, że zanim pójdziemy na „czarny rynek” to będziemy musieli wstąpić do Pewexu położonego w innej części miasta, gdzie ten chłopak miał zamiar kupić sobie „dżiny”, czyli spodnie jeansy.

Po przyjeździe do Katowic najpierw poszliśmy do słynnego wówczas, choć niekoniecznie z dobrej strony, polowego baru znajdującego się w okolicach Uniwersytetu Śląskiego i ul. Warszawskiej. Faktycznie była to taka typowa "mordownia" pod gołym niebem, stąd okoliczna ludność i władze uczelni ciągle wnioskowały o jego likwidację. Bar ten nie istniał już w latach moich studiów w Katowicach klika lat później. Zrobiliśmy tak gdyż chłopcy byli głodni i poszli rytualnie zjeść w nim hot dogi oraz zapiekanki, a następnie popić to wszystko coca colą. Ja byłem zszokowany taką rozrzutnością, bo praktycznie nigdy niczego do jedzenia nie kupowałem na mieście.

Poczułem się wówczas trochę niekomfortowo, bo z powodu braku pieniędzy (miałem tylko odliczone środki na podróż i kupno kaset) nie planowałem niczego kupić w tym barze. Wówczas jeden z tych chłopaków kupił mi wtedy zapiekankę abym mnie odstawał od reszty. Byłem zdziwiony tym, że ktoś mi coś zafundował, bo wcześniej nigdy to się nie zdarzyło.

Potem poszliśmy do tego Pewexu, który znajdował się w dość dużej hali przy ul Akademickiej – obecnie sklep sieci „Biedronka”. W tamtym czasie był to główny sklep dolarowy w Katowicach, a przypuszczalnie także w całym ówczesnym woj. katowickim. W przeciwieństwie do wielu innych tego rodzaju sklepów, ten był supermarketem, a więc supersamem, a takich w Polsce było wówczas bardzo niewiele. Przed tym sklepem stało wiele dziwnych typów, tzw. cinkciarzy, w połowie przestępców walutowych, a w połowie agentów tajniej polskiej policji politycznej.

O istnieniu tego rodzaju sklepów dowiedziałem się po raz pierwszy niewiele wcześniej, gdyż podczas strajków w sierpniu 1980 r. Strajkujący domagali się wówczas usunięcia z tych sklepów polskich deficytowych towarów i skierowania ich do sprzedaży ogólnej. To był jeden z postulatów strajkujących robotników, dzięki czemu istnienie sklepów Pewex stało się znane także dla zwykłych ludzi. Oczywiście w tych sklepach nie płaciło się polskim złotym, który nie był wymienialny, a walutami zachodnimi lub specjalnymi bonami. Ja jednak nigdy wcześniej nie widziałem ani jednych ani drugich z tych pieniędzy.

Pamiętam, że byłem oszołomiony wielkością tego sklepu, a także ogromem towarów jakie się tam znajdowały. Kiedy ten chłopak przymierzał te swoje „dżiny” w asyście najbardziej wiernych kolegów, to ja z Gienkiem chodziliśmy pomiędzy regałami i gapiliśmy się na różne towary. Głównie jednak staliśmy przed regałami z zachodnimi kasetami magnetofonowymi i sprzętem RTV. Wówczas po raz pierwszy widziałem kasety firm TDK, BASF i AGFA, a także wzmacniacze, magnetofony i gramofony firmy Technics. Wszystkie one reprezentowały finezyjną japońską myśl techniczną, były piękne, lśniące i niedostępne. Widniejący przy nich ceny w dolarach stanowczo wskazywały, że raczej nigdy nie będę mógł sobie ich kupić. Nawet najtańszy z tych sprzętów kosztował bowiem pełne kilkuletnie zarobki przeciętnie zarabiającego Polaka.

Po udanych dla naszego „przywódcy” zakupach w Pewexie udaliśmy się wreszcie na osławiony katowicki „czarny rynek”. Faktycznie był to wielki bazar na którym można było dosłownie wszystko kupić i sprzedać na zasadach „wolnego handlu”, czyli innymi słowy "wolnego rynku". Były to synonimy nazwy potocznej tego bazaru znanego jako „czarny rynek”. Wynikało to z faktu, że ceny oferowanych tutaj towarów daleko odbiegały wysokością od tego co oficjalnie obowiązywało w państwowych sklepach. W tym czasie bazar ten znajdował się jeszcze w centrum miasta pobliżu oddanych do użytku w latach 1981-1982 tzw. wieżowców szwedzkich (faktycznie biur „Stalexportu) i dworca PKS.

Gdy zobaczyłem ten bazar na własne oczy od razu zrozumiałem, że handlujący na nim ludzie żyli w innym świecie i udostępniali dobra niedostępne w naszej socjalistycznej Ojczyźnie. Obok wielu zagranicznych płyt, m.in. będący na topie Goombay Dance Band, ale także Pink Floyd "The Wall", najczęściej używanych i odsprzedawanych za duże pieniądze, sprzedawano tam także pirackie kasety magnetofonowe, a także oficjalnie wydane, ale niedostępne gdzie indziej polskie płyty, np. wydany wówczas i bardzo poszukiwany debiutancki album polskiej grupy Vox z 1979 r. O ile jednak handel zachodni artykułami był dozwolony, to handel polskimi deficytowymi towarami był zabroniony i podlegał pod tzw. spekulację, czyli nielegalny obrót towarowy. A ta była z urzędu ścigana przez organy socjalistycznego państwa.

Ogólnie rzecz biorąc bazar ten był kłębowiskiem bezwzględnych handlarzy, cwaniaków, drobnych naciągaczy, złodziei i tajniaków. Jeszcze przed wyjazdem Rodzice mnie ostrzegali przed wszystkimi tymi niebezpieczeństwami, ale ja im nie wierzyłem. Taka moja postawa była typowa dla każdego nastolatka w każdym czasie –nie wierzy starszym. Sprzedający tam handlarze byli dość pewni siebie i bezczelnie kłamali na temat swoich towarów, że są nowe, lub prawie nowe. Przykładowo twierdzili, że sprzedawane przez nich zachodnie płyty to prawie nówki pochodzące z ich kolekcji. A prawda była taka, że sprzedawano tam artykuły nie pierwszej nowości, często dość mocno zniszczone, niekiedy pochodzące z przemytu. Szerzej o handlu płytami napiszę jeszcze przy innej okazji.

Ja byłem na tym bazarze po raz pierwszy w życiu i jedyne o czym myślałem, to o tym, aby nie dać się okraść, bo nawet koledzy ostrzegali mnie przed kieszonkowcami. O nabyciu zachodnich płyt winylowych nawet nie myślałem, bo nie miałam tyle pieniędzy, ale byłem zdecydowany na kupno tzw. oryginalnych kaset. Handlarze, którzy sprzedawali te kasety najczęściej stali przy głównych chodnikach bazaru, gdy ci co sprzedawali płyty raczej skupiali się na jego obrzeżach, a zwłaszcza przy płotach na których zawieszali wspomniane płyty.

Sprzedawcy kaset magnetofonowych najczęściej mieli stoliki turystyczne na których stały przenośne zachodnie radiomagnetofony na którym można było odsłuchać oferowane do sprzedaży taśmy. Obok nich, na płasko leżały poukładane kasety. Główna część towaru, a więc kaset, znajdowała się zawsze dużej torbie obok takiego stolika. Było to zabezpieczenie na wypadek nalotu policji, co skłaniało wszystkich handlarzy do szybkiej ucieczki z targowiska. Często tego stolika znajdowała się także druga torba z akumulatorem zasilającym taki radiomagnetofon. Polskie baterie były bowiem słabej jakości i szybko się wyczerpywały.

Z tego co pamiętam były to radiomagnetofony dobrych zachodnich firm, m.in. Grundig, Telefunken, Sanyo, Sharp, Sony. Najczęściej były to tańsze ale stereofoniczne modele z wychyłowymi wskaźnikami poziomu zapisu. Ale wśród nich zdarzały się też bardzo drogie egzemplarze tego rodzaju sprzętu. Jak przypuszczam ich właściciele przywieźli je sobie z zza granicy lub je dostali od krewnych w strefie walut wymienialnych.

W zasadzie ilość oferowanych na sprzedaż kaset całkowicie mnie zdołowała i nie wiedziałem co mam kupić. Jedyne czego byłem pewien, to konieczność zakupu kasety z albumem „Dynasty” grupy Kiss. Czemu akurat ten zespół? Bo w PRL nie puszczano jego płyt w Polskim Radio, więc nie mogłem go sobie posłuchać, a ponadto słyszałem już wcześniej tę płytę u kuzyna i byłem pewny co do tego że go chcę. A ponadto bardzo podobała mi się jej okładka.

Jednak nadal się zastanawiałem nad dwiema dalszymi kasetami do zakupu, bo tylko na tyle miałem pieniędzy. Ten dylemat pomógł mi rozwiązać mój kolega Gienek, którzy powiedział że mam sobie kupić kasetę z „In Rock” zespołu Deep Purple, bo to klasyk, oraz coś nowego np. Black Sabbath „Heaven And Hell” (swoją drogą też super fajna okładka z palącymi papierosy aniołami). Jak radził tak zrobiłem, choć na oku miałem także kilka innych kaset. Nie kupiłem ich samodzielnie w ciemno, bo nie znałem tych płyt i zespołów, a więc albumów grup Queen, Yes, Jethro Tull czy dosłownie będącej wówczas wszędzie na tym bazarze płycie i kasecie z albumem „Never Say Die” zespołu Black Sabbath.

Kupione przez mnie kasety Kiss, Deep Purple i Black Sabbath miały dobre czyste brzmienie i ładne kolorowe okładki z reprodukcjami oryginalnych winylowych albumów. Warto powiedzieć, że oferowano też kasety z czarno-białymi zdjęciami okładek płyt, ale choć były tańsze, to jednak nie prezentowały się tak dobrze jak te kolorowe, dlatego ich nie chciałem.

Za każdą z tych kaset zapłaciłem 250 zł, czyli za wszystkie trzy 750 zł. W 1980 r. średnia płaca w Polsce wynosiła nieco ponad 6 tys. zł, więc te kasety były dość drogie, zwłaszcza dla ucznia którym byłem. Nie zarabiałem jeszcze wówczas a jedynie miałem zawodowe stypendium wynoszące 480 zł miesięcznie.

Oczywiście kasety jakie kupiłem nie były żadnymi oryginałami, bo te musiałby kosztować o wiele więcej, a piratami wyprodukowanymi na bazie materiałów dostępnych w Polsce. W tamtym czasie takie oryginalne kasety zachodnie kosztowały ok. 70% wartości takiej samej zachodniej płyty winylowej, a tym samym w Polsce tego okresu nikt by ich nie kupił, bo były za drogie.

Handlarze z bazaru w Katowicach, a także innych bazarów Polsce, tworzyli takie kasety w ten sposób, że nabywali polskie kasety magnetofonowe, np. z muzyką klasyczną, np. z Chopinem czy przemówieniami dygnitarzy partyjnych i drogą modyfikacji przekształcali je w tzw. „oryginalne kasety”. Polegało to na skasowaniu oryginalnej ścieżki audio na taśmie i dokonaniu na niej nowego zapisu w oparciu o źródło z płyty analogowej z wybranym zachodnim wykonawcą. Najczęściej nagrywali je na stacjonarnym sprzęcie nagrywającym, czyli za pośrednictwem dobrych gramofonów i magnetofonów często marki Technics czy Akai typu deck. Ale niekiedy tylko za pomocą wspomnianych radiomagnetofonów jakie były do dyspozycji wspomnianych handlarzy.

Tworzeniu takiej „oryginalnej” kasety towarzyszyły także dodatkowe działania polegające na odpowiednim przygotowaniu samej polskiej kasety. Polegało to na wymazaniu za pomocą rozpuszczalników pierwotnych napisów na obudowie kasety, wyrzuceniu oryginalnej okładki i dodaniu w jej miejsce nowej, przygotowanej w formie fotograficznej wkładki – najczęściej kolorowej. Tworzono ją w oparciu o okładkę przegrywanej płyty analogowej lub okładkę oryginalnej kasety wydanej na Zachodzie. Oczywiście taka „oryginalna kaseta” była znacznie droższa niż te, które kupowało się w oficjalnych sklepach i zawierała najczęściej modny w danym czasie repertuar najczęściej wykonawców z kręgu popularnego rocka.

Nabyte wówczas na bazarze w Katowicach moje trzy pierwsze „oryginalne” kasety magnetofonowe służyły mi wiernie przez następne kilka lat budząc zazdrość kolegów, którzy do mnie przychodzili. Dopiero po pewnym czasie okazało się, że zakupiona przeze mnie kaseta z płytą „In Rock” grupy Deep Purple nie była pełna i miała obcięte jedno z nagrań, a dokładniej końcówkę utworu „Child in Time”. Stało się tak dlatego, że taśma w kasecie na jakiej przegrano ten album była za krótka.

Wspomniane trzy kasety z bazaru w Katowicach były moimi pierwszymi trzema "zachodnimi" i "oryginalnymi" kasetami magnetofonowymi z muzyką jakie kupiłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Republika – „Nowe Sytuacje / Nieustanne Tango”, MM Potocka Productions, 1991, Poland

  Płytę tę kupiłem 15 IX 1993 r. w nieistniejącym już od dawna sklepie muzycznym „Wideofon” znajdującym się niegdyś przy ul. Zwycięstwa w Gl...