Powyżej kolaż stworzony z okładek kaset
jakie w 1980 r. kupiłem na bazarze w Katowicach
jakie w 1980 r. kupiłem na bazarze w Katowicach
W życiu najczęściej pamięta się to, co robiło się po raz
pierwszy, pierwszą miłość, pierwsze rozczarowania itp. Podobnie jest także ze
wspomnieniami muzycznymi. Najbardziej w pamięci wryły się najczęściej te,
których doświadczyliśmy po raz pierwszy. Takim pierwszym i bardzo znaczącym
doświadczeniem dla mnie była pierwsza w życiu wizyta na bazarze w Katowicach
nazywanym powszechnie wówczas potocznie „czarnym rynkiem”. Oczywiście miało to
miejsce w mrocznych czasach PRL, na które przypadła moja młodość.
Do wizyty tej doszło we wrześniu 1980 r. Kupiłem wówczas na
tym bazarze trzy tzw. oryginalne kasety z następującymi płytami: Kiss -
„Dynasty” (1979), Deep Purple – „In Rock” (1970) i Black Sabbath – „Heaven And
Hell” (1980). Dlaczego „oryginalne” napisałem w cudzysłowie wyjaśnię nieco
dalej. Do czasu tej pierwszej wyprawy na bazar w Katowicach w 1980 r. nie
miałem pojęcia czym jest bazar, choć oczywiście wiedziałem czym jest typowy
targ. Bywałem przecież na takich lokalnych targach wielokrotnie jako dziecko
wraz z rodzicami i dziadkami.
Po raz pierwszy o „czarnym rynku” usłyszałem wczesnym latem
1980 r. od starszego kuzyna Bogdana K. z którym w tamtym czasie często
jeździłem ze szkoły pociągiem. Podczas podróży dużo rozmawialiśmy o różnych
sprawach interesujących młodych, w tym o muzyce. Wtedy okazało się, że Bogdan
także lubi słuchać muzyki, stąd w celu zdobycia nowych atrakcyjnych nagrań
pojechał kiedyś na „czarny rynek” w Katowicach, gdzie kupił odpowiadające mu
kasety.
Pewnego razu idąc z pociągu do domu, a szliśmy w tym samym
kierunku, zaprosił mnie do siebie do domu i pokazał mi swój magnetofon
stereofoniczny oraz wspomniane kasety. Dokładnie rzecz biorąc były to kasety z
albumami „No Mean City” grupy Nazareth i „Dynasty” zespołu Kiss. Miał także
kilka innych kaset, w tym inną płytę Nazareth, ale teraz już nie jestem w
stanie przypomnieć sobie co to byli za wykonawcy. Generalnie były to ówczesne
nowości tzn. nagrania z ostatnich 3-4 lat. Kasety te miały ładne kolorowe
okładki i dużo lepiej grały niż nagrania jakich samemu się dokonywało z
Polskiego Radia. Z tych powodów także zapragnąłem kupić sobie takie kasety.
Niestety do Katowic bałem się sam pojechać. Wówczas było to dla mnie wielkie,
groźne i nieprzystępne miasto.
Okazja taka nadarzyła się dopiero we wrześniu 1980 r., a
więc po wakacyjnych praktykach, gdy wróciłem do szkoły zawodowej w Żorach.
Wówczas okazało się że do naszej klasy doszedł jeden nowy chłopak, Eugeniusz K.
zwany przez nas Gienkiem. Był on tzw. spadochroniarzem z technikum w Rybniku.
Innymi słowy został on wyrzucony z tamtejszego technikum za słabe wyniki w
nauce i przeszedł do naszej zawodowej szkoły. Był starszy od nas wszystkich o
rok, ale dobrze się z nim dogadywałem, bo nadawał na podobnych falach co ja –
lekko ironicznych. Ponadto zbliżyły nas upodobania muzyczne, bo on także – podobnie
do mnie - bardzo interesował się muzyką. Jednak w przeciwieństwie do mnie,
młodego i początkującego fana, on był już starym muzycznym wyjadaczem.
Pewnego razu Gienek zapytał mnie, czy nie pojechałbym z nim
i jego dawnymi kolegami na „czarny rynek” w Katowicach. Oczywiście się
zgodziłem, bo wreszcie mogłem się doczepić do jakiejś grupki chłopaków z
którymi czułbym się bardziej bezpiecznie podczas takiej wyprawy w nieznane. W
ten sposób w jedną z wrześniowych sobót 1980 r. (ale mógł to też być inny dzień, np. piątek) wsiadłem do pociągu którym
dojechałem do Rybnika, a następnie wraz z Gienkiem i jego dawnymi kolegami z
Rybnika ruszyliśmy do Katowic. Już w pociągu okazało się, że tą grupą kierował
jeden z chłopaków, taki lokalny przywódca, który był głównym inicjatorem
wyjazdu. Wówczas też Gienek oznajmił mi, że zanim pójdziemy na „czarny rynek”
to będziemy musieli wstąpić do Pewexu położonego w innej części miasta, gdzie
ten chłopak miał zamiar kupić sobie „dżiny”, czyli spodnie jeansy.
Po przyjeździe do Katowic najpierw poszliśmy do słynnego
wówczas, choć niekoniecznie z dobrej strony, polowego baru znajdującego się w
okolicach Uniwersytetu Śląskiego i ul. Warszawskiej. Faktycznie była to taka
typowa "mordownia" pod gołym niebem, stąd okoliczna ludność i władze
uczelni ciągle wnioskowały o jego likwidację. Bar ten nie istniał już w latach
moich studiów w Katowicach klika lat później. Zrobiliśmy tak gdyż chłopcy byli głodni
i poszli rytualnie zjeść w nim hot dogi oraz zapiekanki, a następnie popić to
wszystko coca colą. Ja byłem zszokowany taką rozrzutnością, bo praktycznie
nigdy niczego do jedzenia nie kupowałem na mieście.
Poczułem się wówczas trochę niekomfortowo, bo z powodu braku
pieniędzy (miałem tylko odliczone środki na podróż i kupno kaset) nie
planowałem niczego kupić w tym barze. Wówczas jeden z tych chłopaków kupił mi
wtedy zapiekankę abym mnie odstawał od reszty. Byłem zdziwiony tym, że ktoś mi
coś zafundował, bo wcześniej nigdy to się nie zdarzyło.
Potem poszliśmy do tego Pewexu, który znajdował się w dość
dużej hali przy ul Akademickiej – obecnie sklep sieci „Biedronka”. W tamtym
czasie był to główny sklep dolarowy w Katowicach, a przypuszczalnie także w
całym ówczesnym woj. katowickim. W przeciwieństwie do wielu innych tego rodzaju
sklepów, ten był supermarketem, a więc supersamem, a takich w Polsce było
wówczas bardzo niewiele. Przed tym sklepem stało wiele dziwnych typów, tzw.
cinkciarzy, w połowie przestępców walutowych, a w połowie agentów tajniej
polskiej policji politycznej.
O istnieniu tego rodzaju sklepów dowiedziałem się po raz
pierwszy niewiele wcześniej, gdyż podczas strajków w sierpniu 1980 r.
Strajkujący domagali się wówczas usunięcia z tych sklepów polskich deficytowych
towarów i skierowania ich do sprzedaży ogólnej. To był jeden z postulatów
strajkujących robotników, dzięki czemu istnienie sklepów Pewex stało się znane
także dla zwykłych ludzi. Oczywiście w tych sklepach nie płaciło się polskim
złotym, który nie był wymienialny, a walutami zachodnimi lub specjalnymi
bonami. Ja jednak nigdy wcześniej nie widziałem ani jednych ani drugich z tych
pieniędzy.
Pamiętam, że byłem oszołomiony wielkością tego sklepu, a
także ogromem towarów jakie się tam znajdowały. Kiedy ten chłopak przymierzał
te swoje „dżiny” w asyście najbardziej wiernych kolegów, to ja z Gienkiem
chodziliśmy pomiędzy regałami i gapiliśmy się na różne towary. Głównie jednak
staliśmy przed regałami z zachodnimi kasetami magnetofonowymi i sprzętem RTV.
Wówczas po raz pierwszy widziałem kasety firm TDK, BASF i AGFA, a także
wzmacniacze, magnetofony i gramofony firmy Technics. Wszystkie one
reprezentowały finezyjną japońską myśl techniczną, były piękne, lśniące i
niedostępne. Widniejący przy nich ceny w dolarach stanowczo wskazywały, że
raczej nigdy nie będę mógł sobie ich kupić. Nawet najtańszy z tych sprzętów
kosztował bowiem pełne kilkuletnie zarobki przeciętnie zarabiającego Polaka.
Po udanych dla naszego „przywódcy” zakupach w Pewexie
udaliśmy się wreszcie na osławiony katowicki „czarny rynek”. Faktycznie był to
wielki bazar na którym można było dosłownie wszystko kupić i sprzedać na
zasadach „wolnego handlu”, czyli innymi słowy "wolnego rynku". Były
to synonimy nazwy potocznej tego bazaru znanego jako „czarny rynek”. Wynikało
to z faktu, że ceny oferowanych tutaj towarów daleko odbiegały wysokością od
tego co oficjalnie obowiązywało w państwowych sklepach. W tym czasie bazar ten
znajdował się jeszcze w centrum miasta pobliżu oddanych do użytku w latach
1981-1982 tzw. wieżowców szwedzkich (faktycznie biur „Stalexportu) i dworca
PKS.
Gdy zobaczyłem ten bazar na własne oczy od razu zrozumiałem,
że handlujący na nim ludzie żyli w innym świecie i udostępniali dobra
niedostępne w naszej socjalistycznej Ojczyźnie. Obok wielu zagranicznych płyt,
m.in. będący na topie Goombay Dance Band, ale także Pink Floyd "The
Wall", najczęściej używanych i odsprzedawanych za duże pieniądze,
sprzedawano tam także pirackie kasety magnetofonowe, a także oficjalnie wydane,
ale niedostępne gdzie indziej polskie płyty, np. wydany wówczas i bardzo poszukiwany
debiutancki album polskiej grupy Vox z 1979 r. O ile jednak handel zachodni
artykułami był dozwolony, to handel polskimi deficytowymi towarami był
zabroniony i podlegał pod tzw. spekulację, czyli nielegalny obrót towarowy. A
ta była z urzędu ścigana przez organy socjalistycznego państwa.
Ogólnie rzecz biorąc bazar ten był kłębowiskiem
bezwzględnych handlarzy, cwaniaków, drobnych naciągaczy, złodziei i tajniaków.
Jeszcze przed wyjazdem Rodzice mnie ostrzegali przed wszystkimi tymi
niebezpieczeństwami, ale ja im nie wierzyłem. Taka moja postawa była typowa dla
każdego nastolatka w każdym czasie –nie wierzy starszym. Sprzedający tam
handlarze byli dość pewni siebie i bezczelnie kłamali na temat swoich towarów,
że są nowe, lub prawie nowe. Przykładowo twierdzili, że sprzedawane przez nich
zachodnie płyty to prawie nówki pochodzące z ich kolekcji. A prawda była taka,
że sprzedawano tam artykuły nie pierwszej nowości, często dość mocno
zniszczone, niekiedy pochodzące z przemytu. Szerzej o handlu płytami napiszę
jeszcze przy innej okazji.
Ja byłem na tym bazarze po raz pierwszy w życiu i jedyne o
czym myślałem, to o tym, aby nie dać się okraść, bo nawet koledzy ostrzegali
mnie przed kieszonkowcami. O nabyciu zachodnich płyt winylowych nawet nie
myślałem, bo nie miałam tyle pieniędzy, ale byłem zdecydowany na kupno tzw.
oryginalnych kaset. Handlarze, którzy sprzedawali te kasety najczęściej stali
przy głównych chodnikach bazaru, gdy ci co sprzedawali płyty raczej skupiali
się na jego obrzeżach, a zwłaszcza przy płotach na których zawieszali
wspomniane płyty.
Sprzedawcy kaset magnetofonowych najczęściej mieli stoliki
turystyczne na których stały przenośne zachodnie radiomagnetofony na którym
można było odsłuchać oferowane do sprzedaży taśmy. Obok nich, na płasko leżały
poukładane kasety. Główna część towaru, a więc kaset, znajdowała się zawsze
dużej torbie obok takiego stolika. Było to zabezpieczenie na wypadek nalotu
policji, co skłaniało wszystkich handlarzy do szybkiej ucieczki z targowiska.
Często tego stolika znajdowała się także druga torba z akumulatorem zasilającym
taki radiomagnetofon. Polskie baterie były bowiem słabej jakości i szybko się
wyczerpywały.
Z tego co pamiętam były to radiomagnetofony dobrych
zachodnich firm, m.in. Grundig, Telefunken, Sanyo, Sharp, Sony. Najczęściej
były to tańsze ale stereofoniczne modele z wychyłowymi wskaźnikami poziomu
zapisu. Ale wśród nich zdarzały się też bardzo drogie egzemplarze tego rodzaju
sprzętu. Jak przypuszczam ich właściciele przywieźli je sobie z zza granicy lub
je dostali od krewnych w strefie walut wymienialnych.
W zasadzie ilość oferowanych na sprzedaż kaset całkowicie
mnie zdołowała i nie wiedziałem co mam kupić. Jedyne czego byłem pewien, to
konieczność zakupu kasety z albumem „Dynasty” grupy Kiss. Czemu akurat ten
zespół? Bo w PRL nie puszczano jego płyt w Polskim Radio, więc nie mogłem go
sobie posłuchać, a ponadto słyszałem już wcześniej tę płytę u kuzyna i byłem
pewny co do tego że go chcę. A ponadto bardzo podobała mi się jej okładka.
Jednak nadal się zastanawiałem nad dwiema dalszymi kasetami
do zakupu, bo tylko na tyle miałem pieniędzy. Ten dylemat pomógł mi rozwiązać
mój kolega Gienek, którzy powiedział że mam sobie kupić kasetę z „In Rock”
zespołu Deep Purple, bo to klasyk, oraz coś nowego np. Black Sabbath „Heaven
And Hell” (swoją drogą też super fajna okładka z palącymi papierosy aniołami).
Jak radził tak zrobiłem, choć na oku miałem także kilka innych kaset. Nie
kupiłem ich samodzielnie w ciemno, bo nie znałem tych płyt i zespołów, a więc
albumów grup Queen, Yes, Jethro Tull czy dosłownie będącej wówczas wszędzie na
tym bazarze płycie i kasecie z albumem „Never Say Die” zespołu Black Sabbath.
Kupione przez mnie kasety Kiss, Deep Purple i Black Sabbath
miały dobre czyste brzmienie i ładne kolorowe okładki z reprodukcjami
oryginalnych winylowych albumów. Warto powiedzieć, że oferowano też kasety z
czarno-białymi zdjęciami okładek płyt, ale choć były tańsze, to jednak nie
prezentowały się tak dobrze jak te kolorowe, dlatego ich nie chciałem.
Za każdą z tych kaset zapłaciłem 250 zł, czyli za wszystkie
trzy 750 zł. W 1980 r. średnia płaca w Polsce wynosiła nieco ponad 6 tys. zł,
więc te kasety były dość drogie, zwłaszcza dla ucznia którym byłem. Nie
zarabiałem jeszcze wówczas a jedynie miałem zawodowe stypendium wynoszące 480
zł miesięcznie.
Oczywiście kasety jakie kupiłem nie były żadnymi
oryginałami, bo te musiałby kosztować o wiele więcej, a piratami
wyprodukowanymi na bazie materiałów dostępnych w Polsce. W tamtym czasie takie
oryginalne kasety zachodnie kosztowały ok. 70% wartości takiej samej zachodniej
płyty winylowej, a tym samym w Polsce tego okresu nikt by ich nie kupił, bo
były za drogie.
Handlarze z bazaru w Katowicach, a także innych bazarów
Polsce, tworzyli takie kasety w ten sposób, że nabywali polskie kasety
magnetofonowe, np. z muzyką klasyczną, np. z Chopinem czy przemówieniami
dygnitarzy partyjnych i drogą modyfikacji przekształcali je w tzw. „oryginalne
kasety”. Polegało to na skasowaniu oryginalnej ścieżki audio na taśmie i
dokonaniu na niej nowego zapisu w oparciu o źródło z płyty analogowej z
wybranym zachodnim wykonawcą. Najczęściej nagrywali je na stacjonarnym sprzęcie
nagrywającym, czyli za pośrednictwem dobrych gramofonów i magnetofonów często
marki Technics czy Akai typu deck. Ale niekiedy tylko za pomocą wspomnianych
radiomagnetofonów jakie były do dyspozycji wspomnianych handlarzy.
Tworzeniu takiej „oryginalnej” kasety towarzyszyły także
dodatkowe działania polegające na odpowiednim przygotowaniu samej polskiej
kasety. Polegało to na wymazaniu za pomocą rozpuszczalników pierwotnych napisów
na obudowie kasety, wyrzuceniu oryginalnej okładki i dodaniu w jej miejsce
nowej, przygotowanej w formie fotograficznej wkładki – najczęściej kolorowej.
Tworzono ją w oparciu o okładkę przegrywanej płyty analogowej lub okładkę
oryginalnej kasety wydanej na Zachodzie. Oczywiście taka „oryginalna kaseta”
była znacznie droższa niż te, które kupowało się w oficjalnych sklepach i
zawierała najczęściej modny w danym czasie repertuar najczęściej wykonawców z
kręgu popularnego rocka.
Nabyte wówczas na bazarze w Katowicach moje trzy pierwsze
„oryginalne” kasety magnetofonowe służyły mi wiernie przez następne kilka lat
budząc zazdrość kolegów, którzy do mnie przychodzili. Dopiero po pewnym czasie
okazało się, że zakupiona przeze mnie kaseta z płytą „In Rock” grupy Deep
Purple nie była pełna i miała obcięte jedno z nagrań, a dokładniej końcówkę
utworu „Child in Time”. Stało się tak dlatego, że taśma w kasecie na jakiej
przegrano ten album była za krótka.
Wspomniane trzy kasety z bazaru w Katowicach były moimi
pierwszymi trzema "zachodnimi" i "oryginalnymi" kasetami
magnetofonowymi z muzyką jakie kupiłem.